Kto czyta nas od dawna, ten wie, że rzadko dzielimy się przemyśleniami w formie esejów czy naszych osobistych opinii. Raczej staramy się przedstawiać różne, często nieoczywiste punkty widzenia z dystansu albo szukać argumentów po różnych stronach.
Dziś jednak, po kilku tygodniach słuchania różnych doświadczeń mówców podlaskiego, słuchania wywodów ekspertów, debatowania na temat języka podlaskiego, na temat różnorodności językowej, na temat naszych kompetencji do wypowiadania się o czymkolwiek (głównie ze strony osób, które się z nimi nie zgadzają), na temat zagrożeń i emocji związanych z językami oraz po kilku już latach działalności w social mediach chcieliśmy podsumować różne przemyślenia.
Ten tekst jest długi i na główne pytanie odpowiadamy na sam koniec – jeśli komuś nie chce się czytać całości. Mimo wszystko, zapraszamy.
Przygotowując się do rozmowy na temat różnicy między językiem a gwarą w kontekście podlaskiego, natknęliśy się na wykład prof. Tomasza Wicherkiewicza, który przywołał słynny referat Michaela Kraussa The World’s Languages in Crisis (wygłoszony w styczniu 1991 roku na konferencji Linguistic Society of America). To właśnie tam Krauss ostrzegł, że do końca XXI wieku może zniknąć nawet 90% języków świata.
„Obviously we must do some serious rethinking of our priorities, lest linguistics go down in history as the only science that presided obliviously over the disappearance of 90% of the very field to which it is dedicated.”
W skrócie: jeśli nie zaczniemy czegoś robić, lingwistyka może zapisać się w historii jako jedyna nauka, która w milczeniu przyglądała się wymieraniu 90% tego, czym powinna się zajmować.
A jakie są nasze priorytety?
Czytając i słuchając różnych rozmów w sieci, mamy czasem wrażenie, że priorytetem niektórych osób jest przede wszystkim mieć ostatnie słowo albo ewentualnie całkowicie zakwestionować cokolwiek, co wychodzi poza ich własne przekonania. Samo kwestionowanie i stawianie pytań nie jest złe – w końcu to ono popycha nas ku nowej wiedzy i odkrywaniu pomysłów. Problem pojawia się wtedy, gdy obraźliwym lub lekceważącym słowem całkowicie kwestionuje się coś tylko dla zasady. Niektórzy w podobny sposób negują się samą rzeczywistość, choćby fakt istnienia w Polsce innych sposobów języków niż polszczyzna.
Ludzie niezwiązany z językoznawstwem priorytety mogą mieć oczywiście różne. Z kolei dla językoznawców, przynajmniej dla nas, zgodnie z refleksją Kraussa, priorytet powinien być jasny: zamiast podważać istnienie lokalnych odmian, warto je promować, zauważać dokumentować i zrozumieć, jak funkcjonują, póki jest na to czas. Jeśli społeczności chcą nazywać swoją mowę językiem, to zamiast mówić: ale nie ma czegoś takiego!, może warto się wsłuchać w ich argumenty. Nawet jeśli budzi to początkowe zdziwienie. Może o czymś nie wiemy albo coś się zmieniło?
Dlaczego w Polsce budzi to tyle emocji?
W Polsce często spotykamy się z przekonaniem, że istnieje tylko jeden „właściwy” język polski, a wszystkie inne odmiany językowe są gorsze lub mniej wartościowe. To myślenie ma swoje korzenie w historii – szczególnie w XIX wieku, gdy dążono do stworzenia jednolitego języka polskiego jako symbolu narodowej jedności. Ten stan rzeczy umocnił się w czasach PRL, gdy wszelkie regionalne odmiany języka były tłumione – czy to ze względu na stereotypowe skojarzenia z niższym wykształceniem, czy z „obcością”. Choć żyjemy w innych czasach, te historyczne uprzedzenia wciąż są obecne. Widać to szczególnie w dyskusjach o statusie takich języków innych niż polski standard. Niektórzy uważają, że zagrożeniem dla polskiej jedności narodowej może być nie tylko prawne uznanie lokalnych odmian za języki regionalne czy nawet samo nazywanie ich językami, ale – w najbardziej skrajnym podejściu – już samo przyznanie, że ktokolwiek w ogóle mówi w Polsce inaczej niż po polsku niezależnie od tego, jaką nazwę temu nadamy.
Innym przeszkadza, że nazwanie czegoś językiem zaburzy jakiś ich ustalony porządek, w którym istnieje jasna hierarchia między tym, co nadrzędne i podrzędne. Są też tacy, którzy twierdzą, że skoro wcześniej nie słyszeli o tych językach, to muszą być one czymś wymyślonym. Czytając te liczne opinie i dyskusje, można zauważyć, że debata o językach innych niż polski i o różnorodności językowej w Polsce jest głęboko zakorzeniona w emocjach i uprzedzeniach. Dlatego na start, kluczowe jest podkreślenie, że nazwanie czegoś językiem nie stanowi zagrożenia dla języka polskiego ani jedności narodowej. Niektórzy tym straszyli zanim przyznano kaszubskiemu status języka regionalnego, jednak nic takiego się nie stało po nadaniu mu oficjalnego statusu. Przeciwnie – poszanowanie różnorodności językowej może wzbogacić kulturę kraju i pomóc w zachowaniu cennego dziedzictwa kulturowego różnych regionów Polski. Może nas też czegoś nauczyć o świecie.
„Nigdy o tym nie słyszałem, więc musi to być wymyślone teraz”
Przez stulecia dominujące grupy społeczne kształtowały oficjalną narrację o językach i kulturze, marginalizując lub wręcz wykluczając perspektywy mniejszych grup – nie tylko w Polsce. Bardzo długo grupy posługujące się lokalnymi wariantami nazywanymi gwarami, dialektami (czy w innych częściach Europy jeszcze inaczej) często nie miały takiego samego dostępu do mediów, edukacji czy innych platform, które pozwoliłyby im na szersze przedstawienie swojej tożsamości językowej i kulturowej. Jeśli już dostawały szansę, to wiązało się to nierzadko z zerwaniem więzi z regionem, wsią, tożsamością lokalną, domową… a w efekcie też ze zmianą języka – na ten standardowy.
Ta nieobecność w głównym nurcie nie oznacza jednak, że te języki nie istniały. Przeciwnie – były i są żywą częścią codziennego życia wielu społeczności. Odważmy się powiedzieć, że zaprzeczanie ich istnieniu to zaprzeczanie bogactwa historii Polski – kraju, który przez wieki charakteryzował się różnorodnością etniczną, językową i kulturową, co widać zarówno w zmianach granic historycznych, jak i w relacjach z sąsiednimi krajami.
Dodatkowo, stygmatyzacja tych języków niedominujących poprzez nazywanie ich w skrajnych przypadkach „gorszą mową”, „czymś bez gramatyki”, co „nie nadaje się do poważnych i oficjalnych sytuacji” sprawiła, że wiele osób ukrywało znajomość języka ze swojego regionu.
W efekcie powstało błędne koło: język był niewidoczny w przestrzeni publicznej, więc ludzie o nim nie słyszeli, a ponieważ o nim nie słyszeli, kwestionowali jego istnienie, co z kolei utrudniało jego zaistnienie w przestrzeni publicznej.
Niektórzy teraz chcą temu zaprzeczać, ale wystarczy spytać osób, które same mówią lub mają w rodzinie osoby znające jakąś niestandardową lub niedominującą odmianę. Usłyszymy wtedy historie o wstydzie, poniżaniu za język, wyśmiewania akcentu – niezależnie od regionu. Mimo to, w każdym z tych regionów są i zawsze były osoby, które z różnych powodów nie porzuciły swojego lokalnego języka, a wręcz starały się mówić i tworzyć w nim niezależnie od okoliczności (historycznie – mogło być to bardzo trudne, w najcięższych momentach mogło wiązać się nawet z represjami czy przesiedleniami).
Czemu język? Co jest nie tak z gwarą?
To pytanie padało do nas, kiedy mówiliśmy o języku podlaskim.
W Polsce popularny jest termin „gwara”, który klasycznie odnosił się do wiejskiej odmiany jakiegoś języka – a niekiedy wręcz sugerował, że to nie jest pełnoprawny język. Podział „gwara–dialekt–język” ukształtował się jeszcze w XIX i XX wieku, kiedy kontekst społeczny wyglądał zupełnie inaczej. We wsiach dostęp do edukacji był ograniczony, a miejska (lub inteligencka) polszczyzna uchodziła za normę wyższego rzędu. Stąd „gwara” zaczęła się popularnie kojarzyć ze wszystkim, co wiejskie i – wedle stereotypów – wręcz zacofane.
Jednak w ostatnich dekadach sytuacja ewoluowała. Po pierwsze, realia komunikacyjne się zmieniły: dawne bariery między wsią a miastem już nie są tak wyraźne, przepływ ludzi i informacji jest o wiele większy, a uproszczony podział na „język miejski” i „gwarę wiejską” staje się anachroniczny. Po drugie, rośnie świadomość, że tak zwane mowy lokalne czy regionalne również stanowią ważne dziedzictwo kulturowe, a ich użytkownicy mają prawo czuć dumę z własnej odmiany, a nie muszą jej traktować jak balastu, którego trzeba się pozbyć. I choć w polskiej literaturze dialektologicznej są próby reanimowania i redefiniowania pojęcia gwary, wydaje się, że sami użytkownicy tych języków pozostają poza tą debatą zamkniętą w akademickich czasopismach.
Oczywiście, przez obecność tego terminu w dyskursie na temat mów innych niż polski standard, często możemy wciąż słyszeć o gwarach od samych mówców wariantów językowych, które nie mają oficjalnego statusu języka. Wielu ludzi, szczególnie po prostu przywykło do tego określenia i traktują je neutralnie, jako znak lokalności (w niektórych regionach to słowo ma bardziej pozytywny wydźwięk, niż w innych). Nie próbujemy tu tego negować i nie chcemy nikomu narzucać słowa, którym ma określać swoją mowę. Sami używamy i używaliśmy tego słowa, nawet w naszym pierwszym tekście o Podlasiu, podobnie w jednym z naszych starszych artykułów, gdzie mówimy o tym, że nie należy się wstydzić mówienia gwarą czy dialektem (Stygmatyzacja gwary, O języku, 16.09.2022).
Nie postulujemy nigdzie, żeby w ogóle przestać używać tego słowa. Ale z drugiej strony nie jesteśmy ślepi na zmianę i głusi na słowa oraz potrzeby innych (w ostatnich czasach: użytkoniwków podlaskiego). Są też użytkownicy mniejszych odmian językowych, którzy doświadczyli z powodu nazywania ich mowy „gwarą” lat deprecjonowania i wyśmiewania. Takim osobom słowo „gwara” kojarzy się z obniżaniem rangi ich mowy. Niektórzy też tworzą w tych odmianach literaturę, dążą do kodyfikacji, żeby zachować język przed zapomnieniem. Dlatego zaczynają używać słowa „język”, by zaznaczyć istotność własnej kultury i sprzeciwić się stereotypom.
(Niektórzy pewnie myślą: „Ale język to musi być wszędzie taki sam.” To nieprawda – u nas to przekonanie wynika z dominacji jednego języka narodowego w Polsce. W rzeczywistości język może mieć standard i warianty. Wielokrotnie o tym pisaliśmy i to trochę poboczny temat.)
…no dobrze, ale po co „język”?
Dlaczego więc mówić o języku? Po pierwsze, bo sami użytkownicy tak chcą określać swoją mowę – i nie jest to tylko subiektywne „widzimisię”. Ich sposób mówienia był klasyfikowany już od dawna, choćby jako gwary, i ma swoją ciągłość. A ciągłość i tradycja to kluczowe kryteria w standardach językowych, o czym mówi choćby proces standaryzacji opisany w normach ISO – jeśli mamy już mówić o jakichś kryteriach, to właśnie takich. To znaczy, że nie jest to coś przypadkowego ani wymyślonego na potrzeby chwili – ta mowa funkcjonuje w społeczności od pokoleń.
Po drugie, w dzisiejszych realiach uznanie jakiejś mowy za język może pomóc w zdobyciu wsparcia instytucjonalnego i społecznego, co poprawia jej prestiż. Jak pisaliśmy już, dla wielu ludzi „gwara” nie brzmi poważnie – kojarzy się z czymś niższego statusu, czymś, co nie ma miejsca w urzędach, mediach czy literaturze. …a przecież to właśnie literatura i inne formy piśmiennictwa według niektórych sprawiają, że coś jest językiem.
(Na marginesie: jest w tym paradoks – najpierw mówią, że „w gwarze nie da się tworzyć”, bo to niby tylko taka mowa, co się nie nadaje. A potem, kiedy już powstają teksty, nagle zmieniają narrację: „No, skoro jest literatura, to znaczy, że to język.” Tylko że wcześniej sami blokowali ten proces. Rozumiecie, o co chodzi?)
Ale wracając do sedna – w obliczu zanikania tej mowy określenie jej jako języka pomaga ją scalić, uchronić przed rozproszeniem i wzmocnić jej pozycję, a tym samym transmisję i przetrwanie. To kwestia być albo nie być.
„Widać, że się nie znacie. Każde dziecko wie, czym się różni język od dialektu i gwary”
Niektórzy piszą do nas: „wy się nie znacie, jacy z was językoznawcy – to nie są języki, nie umiecie nawet podać powszechnie uznanych zasad oddzielających języki od siebie”. Czasem wręcz piszecie nam w komentarzach: „okłamujecie ludzi! Języki muszą mieć znaczące różnice, które badają językoznawcy i ustalą, czy rzeczywiście są znaczące”.
Staramy się jak możemy nikogo nie okłamywać. Spędzamy mnóstwo czasu na przygotowaniu się do każdego wpisu, materiału, rolki. Czasem popełniamy błędy, do czego się zawsze przyznajemy, ale nikogo celowo nie wprowadzamy w błąd, tylko przedstawiamy coś, co dla wielu ludzi jest nowe.
Czytamy różne opinie, też takie, z którymi nie zawsze się zgadzamy. Z tego obszernego przeglądu źródeł i argumentów wychodzi nam jedno: nie ma uniwersalnego zestawu kryteriów gramatycznych, które pozwoliłyby bezspornie oddzielić język od dialektu, gwary…
Z perspektywy współczesnej lingwistyki coraz częściej zauważa się, że rozróżnienie między gwarą, dialektem a językiem jest płynne i zależy w dużej mierze od czynników społecznych, historycznych i politycznych, a nie analizy formalnej.
„Ale wy chcecie destabilizowć kraj i prowadzić do nowych rozbiorów”
Mówienie o językach jakiegoś regionu czy mniejszego obszaru nie ma nic wspólnego z destabilizacją.
Już na pierwszym slajdzie mówiliśmy, że priorytetem językoznawstwa jest badanie tego, co istnieje – a żeby było co badać, trzeba to uznawać i ujmować w jakieś ramy. Jedną z takich ram jest właśnie kategoria „języka” – przedstawiliśmy wam szereg argumentów, dlaczego w tym przypadku jej używamy. Więcej na ten temat znajdziecie w naszych innych materiałach.
Jako językoznawcy, naukowcy i pasjonaci, chcemy badać, dokumentować i poszerzać wiedzę – zarówno o różnorodności językowej w regionach, jak i o wielojęzyczności, procesach zmiany językowej czy wpływie różnych kodów na rozwój myślenia i percepcję świata.
Z drugiej strony, jako Polacy, chcemy lepiej poznawać nasz kraj i jego historię – taką, jaka była naprawdę, czyli często złożoną, wielojęzyczną, czasem trudną i pełną napięć, ale też bogatą i fascynującą. Dla nas właśnie to jest przejawem patriotyzmu i miłości do kraju – chcemy go znać takim, jaki jest, a nie takim, jakim ktoś chciałby go widzieć. Nie potrzebujemy uproszczonych wizji, straszących nas wszystkim narracji, tylko rzetelnej wiedzy, bo to ona daje prawdziwą siłę i świadomość własnej tożsamości.
I ta wiedza jest niesamowicie potrzebna w świecie, w którym przepływy ludzi, kultur i języków są coraz szybsze, a konflikty coraz częstsze. Zrozumienie różnorodności i mechanizmów, które nią rządzą, może pomóc nam nie tylko lepiej rozumieć siebie nawzajem, ale też znaleźć sposoby na porozumienie tam, gdzie wydaje się to niemożliwe. Wierzymy też, że edukacja może zapobiegać poważnym konfliktom. Uważamy wręcz, że jej wypieranie i uciszanie osób, które chcą coś powiedzieć, tylko do nich prowadzi i je zaognia. I widzimy to właśnie teraz.
Dlaczego kłócimy się o język?
Bo każdy chce mieć rację. Bo jako społeczeństwo nie chcemy słuchać – chcemy tylko mówić. Bo nie chcemy zaakceptować, że niektóre rzeczy są trudniejsze i bardziej zawiłe, niż się początkowo wydawało. Bo mamy swoją wizję świata i nie otwieramy się na inną. Bo się boimy.
Język to coś więcej niż tylko narzędzie komunikacji – to tożsamość, historia, emocje. Przez wieki był narzędziem walki o wpływy, symbolem przynależności i oporu. A my często wpadamy w tę samą pułapkę – zamiast zrozumieć, dlaczego ktoś mówi inaczej, traktujemy to jak zagrożenie.
Bo łatwiej jest uprościć rzeczywistość niż się w nią zagłębić. Łatwiej powiedzieć: „Nie ma czegoś takiego” niż zapytać: „A co sprawia, że coś jest językiem?”, „A czemu nigdy o tym nie słyszałem?”, „A skąd potrzeba nazwania czegoś językiem?”
Łatwiej przyjąć jedną wersję historii niż uznać, że było wiele dróg, wiele głosów, wiele opowieści. Ale czy naprawdę chcemy zamykać się w tych podziałach? Czy nie lepiej spróbować zrozumieć, posłuchać, zobaczyć, jak rzeczywistość wygląda poza pryzmatem naszych własnych przekonań? Może wtedy nie musielibyśmy się kłócić – tylko zaczęlibyśmy rozmawiać.
My też wszystkiego nie wiemy. Dlatego rozmawiamy: z wami, z ekspertami, z użytkownikami różnych języków.
Sami nie znamy wielu odpowiedzi. Nie wiemy, co się stanie z tym czy tamtym językiem. Nie wiemy, gdzie dokładnie postawić granice, jakie kryteria będą stosowane. To zwykle zależy od kontekstu, a nie da się przewidzieć wszystkiego.
W nauce to dość normalne – są różne teorie, różne podejścia, spory i niepewność. Ale wierzymy, że ucząc się, będziemy wiedzieć coraz więcej. Że coraz lepsze zrozumienie historii, ideologii i metodologii pozwoli eliminować kolejne błędne założenia, wykluczać fałszywe przekonania i stawiać lepsze pytania.
Nie chodzi o to, żeby mieć gotowe odpowiedzi, ale żeby umieć zadawać pytania – i nie bać się tego, że czasem nie są proste.
