Dziś internet dyskutuje o tym, czy poprawne po polsku jest mówienie, że zwierzęta zdychają, a ludzie umierają.

Wynika to z wypowiedzi prof. Bralczyka, który wyraził takie zdanie na antenie jednego z kanałów telewizyjnych.

Skąd się wzięło to rozróżnienie? Czy rzeczywiście chodzi tylko o negatywne nacechowanie słowa zdychać w języku polskim?

Jak pokazuje historia myśli i podejścia do języka zwierząt, chodzi o coś zupełnie głębszego – nie tylko o poprawność językową czy nasze subiektywne opinie i wybory estetyczne.

Kwestia języka jest kluczowa w zrozumieniu, dlaczego niektórzy wciąż uważają, że zwierzę „zdycha”, a człowiek „umiera”, oraz jak to się łączy ze zmianą myślenia o dzieciach.

Dzieci nie mają języka?

Wielu nie zdaje sobie z tego sprawy, ale przez długi czas w historii ludzkości dzieci nie były postrzegane jako pełnoprawne osoby. Ich głos był często ignorowany, a ich zdolność do komunikacji niedoceniana. To podejście znajduje odzwierciedlenie w języku. Mamy w końcu takie powiedzenie: dzieci i ryby głosu nie mają. Ponadto, w wielu językach słowa określające dzieci etymologicznie wiążą się z poddaństwem lub brakiem zdolności mówienia (np. infant z łaciny dosłownie niemówiący czy dawny staropolski otrok).
Przez wieki dzieci były często postrzegane jako istoty niekompletne lub niedoskonałe. Niezdolne do artykułowania słów, były traktowane jako istoty pozbawione rozumu i osobowości politycznej. Podobnie, zwierzęta, niezdolne do ludzkiej mowy, były (i nadal są) postrzegane jako pozbawione świadomości czy uczuć.

Nieuważanie dzieci za osoby wydaje się nam dziś być już odległe. Jeśli ktoś źle odnosi się do dziecka i je dehumanizuje, dostaje zasłużoną krytykę. Czemu jednak nie jest tak samo ze zwierzętami? Bo dopiero od niedawna udało nam się odkryć wiele faktów na ich temat, które do tej pory nam umykały i przyczyniały się do naszego ich postrzegania.

Bardzo dużą rolę w tej kategoryzacji odgrywa… język i to, w jaki sposób był definiowany i uważany za podstawowe kryterium odróżniające człowieka od zwierzęcia.

Rozróżnienie Arystotelesa

Arystoteles wprowadził rozróżnienie, które na tysiąclecia ukształtowało zachodni sposób myślenia o zwierzętach i ludziach. W swojej „Polityce” zdefiniował człowieka jako „zwierzę polityczne” (zoon politikon), ale co ważniejsze, jako jedyne zwierzę obdarzone logosem (gr. λόγος). Logos w filozofii Arystotelesa to nie tylko zdolność mówienia, ale racjonalna mowa – umiejętność rozróżniania między dobrem a złem, sprawiedliwością a niesprawiedliwością. Według Arystotelesa, tylko ludzie posiadają logos, co czyni ich wyjątkowymi i uprzywilejowanymi. Zwierzęta, w jego ujęciu, posiadają jedynie phonè (gr. φωνή) – zdolność wydawania dźwięków, które mogą wyrażać przyjemność lub ból, ale nie mogą komunikować abstrakcyjnych pojęć moralnych. Ta koncepcja miała ogromny wpływ na zachodnią filozofię i teologię wielu religii (np. chrześcijaństwo, judaizm, islam).

Arystoteles wprowadził rozróżnienie, które na tysiąclecia ukształtowało zachodni sposób myślenia o zwierzętach i ludziach. W swojej „Polityce” zdefiniował człowieka jako „zwierzę polityczne” (zoon politikon), ale co ważniejsze, jako jedyne zwierzę obdarzone logosem (gr. λόγος). Logos w filozofii Arystotelesa to nie tylko zdolność mówienia, ale racjonalna mowa – umiejętność rozróżniania między dobrem a złem, sprawiedliwością a niesprawiedliwością. Według Arystotelesa, tylko ludzie posiadają logos, co czyni ich wyjątkowymi i uprzywilejowanymi. Zwierzęta, w jego ujęciu, posiadają jedynie phonè (gr. φωνή) – zdolność wydawania dźwięków, które mogą wyrażać przyjemność lub ból, ale nie mogą komunikować abstrakcyjnych pojęć moralnych. Ta koncepcja miała ogromny wpływ na zachodnią filozofię i teologię wielu religii (np. chrześcijaństwo, judaizm, islam).

Zwierzęta-maszyny u Kartezjusza

Kartezjusz poszedł jeszcze dalej w swoim rozumieniu zwierząt. W XVII wieku sformułował on koncepcję zwierząt-maszyn („bêtes-machines”). Według Kartezjusza, zwierzęta nie posiadają duszy, świadomości ani zdolności odczuwania bólu. Są jedynie skomplikowanymi mechanizmami, działającymi na zasadzie odruchów. Ta mechanistyczna wizja zwierząt miała daleko idące konsekwencje. Po pierwsze, usprawiedliwiała ona wszelkie formy wykorzystywania zwierząt przez ludzi — jeśli są one jedynie maszynami, nie ma etycznych przeszkód w ich eksploatacji. Po drugie, pogłębiła ona przepaść między ludźmi a zwierzętami, utwierdzając przekonanie o wyjątkowości człowieka jako jedynej istoty obdarzonej rozumem i świadomością. Kartezjańska koncepcja zwierząt-maszyn wpłynęła nie tylko na filozofię, ale także na naukę i praktyki społeczne. Przyczyniła się do rozwoju wiwisekcji i eksperymentów na zwierzętach, uzasadnianych przekonaniem, że zwierzęta nie odczuwają bólu.

Czy tylko ludzie naprawdę umierają?

Kontynuacją tych myśli zajmowało się wielu filozofów. Mechanistyczne podejście do zwierząt wpłynęło na Heideggera, który pisał dosłownie o tym, że ludzie umierają (sterben), a zwierzęta zdychają (verenden).
Wynika to z tego, że zdaniem Heideggera, zwierzęta są zamknięte w świecie, ograniczone do instynktów, a więc jedynie odczuwają świat, ale go nie rozumieją. W ten sam sposób nie są świadome śmierci (dziś przeczą temu chociażby badania o podejściu do śmierci i żałoby u słoni czy małp). Dlatego, jego zdaniem, tylko człowiek może naprawdę umrzeć w sensie egzystencjalnym.

Ta koncepcja, choć bardziej subtelna niż kartezjańska wizja zwierząt-maszyn, wciąż utrzymuje głęboki podział między człowiekiem a zwierzęciem. Ale czy ci filozofowie mieli rację?

Człowiek jako punk odniesienia

Mimo iż tamte myśli wywarły ogromny wpływ na postrzeganie nie-ludzkich zwierząt przez ludzi, to nie były jedyne głosy.
Wraz z wiedzą na temat zwierząt, rozwija się coraz więcej innych koncepcji, które kwestionują tradycyjne podziały między człowiekiem a zwierzęciem.

Głównym błędem, jaki popełnialiśmy, było wychodzenie od opisu człowieka, żeby opisać zwierzę. Wyróżnianie jednego sposobu rozumowania i komunikacji zamykało drogę do uznania czy nawet badania zwierzęcych zachowań i języków, a co za tym idzie, ich świadomości i refleksyjności.

Derrida wskazywał, że zwodzi nas sam język, a w szczególności słowo „zwierzę”. Termin ten (używany w odróżnieniu od człowieka), zawiera wszystkie nie-ludzkie zwierzęta jako jednorodną masę i oddala ludzi od innych zwierząt, tworząc fałszywy dualizm. Tymczasem, biologicznie człowiek jest częścią tej samej kategorii i prezentuje tylko jeden z możliwych sposobów życia i pojmowania świata.

Inne sposoby komunikacji

Badania nad komunikacją zwierząt ujawniły zdolności różnych gatunków. Delfiny i papugi potrafią nazywać się nawzajem. Słonie używają różnych dźwięków alarmowych dla różnych zagrożeń. Pszczoły komunikują lokalizację pożywienia poprzez skomplikowane tańce. Nawet psy preriowe potrafią szczegółowo opisywać zbliżających się ludzi.

Eksperymenty z nauczaniem szympansów języka migowego, choć kontrowersyjne, pokazały, że niektóre zwierzęta mogą opanować elementy ludzkiego języka. Choć krytycy, jak Noam Chomsky, twierdzili, że to tylko naśladownictwo bez zrozumienia, badania te zmusiły nas do przemyślenia naszych założeń o języku.

Warto tu przywołać filozofa Ludwiga Wittgensteina, który zaproponował koncepcję gier językowych. Według niego, nie ma jednej definicji języka – istnieje wiele sposobów jego użycia, które są ze sobą powiązane, ale nie mają jednej wspólnej cechy. Ta perspektywa otwiera drzwi do szerszego rozumienia komunikacji, które mogłoby obejmować również zwierzęta.

Błąd antropocentryzmu?

W dyskusji o tym, czy istnieje jakiś inny język poza ludzkim, często pojawia się zarzut o to, że ludzie narzucają swój koncept na inny gatunek na zasadzie antropomorfizacji. Jednakże, takie podejście samo w sobie jest przejawem głębokiego antropocentryzmu. Zakłada ono bowiem, że jedynie ludzki sposób komunikacji może być uznany za „prawdziwy” język, a wszelkie inne formy porozumiewania się muszą być oceniane przez pryzmat ludzkich kryteriów. To założenie ignoruje fakt, że różne gatunki mogły rozwinąć unikalne i złożone systemy komunikacji, dostosowane do ich specyficznych potrzeb i środowisk. Zamiast automatycznie odrzucać możliwość istnienia jakiegoś języka u zwierząt, coraz więcej badaczy stara się dążyć do bardziej zrównoważonego podejścia. Oznacza to badanie systemów komunikacji zwierząt na ich własnych warunkach, bez narzucania ludzkich standardów, ale też bez apriorycznego deprecjonowania ich złożoności. Takie podejście pozwala lepiej zrozumieć bogactwo i różnorodność form komunikacji w świecie przyrody, potencjalnie prowadząc do odkrycia form języka, które mogą znacząco różnić się od naszego, ale być nie mniej zaawansowane czy różnorodne.

Profesor Bralczyk mówi, że krytyczne podejście do jego wypowiedzi wynika z tego, że słowo zdychać zostało negatywnie skojarzone w polszczyźnie.

Jednak, jak pokazujemy w tym wpisie, źródło tego rozróżnienia nie wynika z negatywnych skojarzeń co do słów w polskim (bo przecież Heidegger pisał po niemiecku, a Arystoteles po grecku), tylko z historycznego podejścia do rozróżnienia ludzi i zwierząt. To, co oburzyło wiele osób oraz wzniosło krytykę, to kwestie światopoglądowe wynikające z rosnącej świadomości i rozwoju nauki dotyczącej świata zwierząt.

Jeśli uznamy zwierzęta za posiadające język, uznamy ich podmiotowość oraz zdolność odczuwania i myślenia, będzie to wymagało szeregu zmian w naszych relacjach ze zwierzętami, od codziennych interakcji po systemy prawne i polityczne.